Gdy ponad pół roku temu przedstawiłem na łamach “Plastika” trzy artykuły na temat modyfikacji ciała, nie spodziewałem się że wywołają one taką burzę niepokoju. Zatroskani rodzice martwili się o los swoich dzieci, które pod wpływem lektury tekstu o trepanacjach mogły zbytnio się otworzyć i wbić sobie do głowy jakieś głupie rzeczy. Zaniepokojeni obywatele oskarżali mnie o to że pisząc o kastracjach zmierzam do osłabienia potencjału biologicznego narodu. Nawet na pozór radośni i “odlotowi” miłośnicy “techno” kręcili nosem pod wpływem tekstu o amputacjach, twierdząc że nie jestem “cool”, skoro piszę o takich okropnościach. Cóż bowiem może być pozytywnego w robieniu sobie dziur w głowie, amputowaniu kończyn, czy nie daj boże obcinaniu sobie genitaliów?
Abstrahując już od samego faktu utożsamiania osoby piszącej z tym co pisane (nie jest przecież powiedziane że mykolog jest grzybem), zastanawiający jest sam niepokój, jaki wzbudza wiedza na temat dawnych i współczesnych technik modyfikacji ciała. Wydaje się że lęk ten, skrywany często uśmiechem, wynika z akceptacji ciała jako rzeczy stałej, obarczonej przyrodzonymi (z woli Boga i ciał rodziców), niezmiennymi cechami, których nie wolno naruszać. W takim rozumieniu człowiek jest wyłącznym tworem natury, projektem DNA skazanym na istnienie w zakreślonym przez kod genetyczny planie. Każda zaś próba zmieniania tego projektu (od kolczyków i tatuaży, poprzez operacje plastyczne i zmiany płci, na przeszczepach, wszczepach i klonowaniu kończąc) traktowana jest jako wystąpienie przeciwko swojemu dziedzictwu, przeciwko boskiej mocy stwórczej (gdyż jak powiada Biblia: “Bóg stworzył człowieka na własne podobieństwo”), w najlepszym zaś razie jako niegroźne dziwactwo.
Tyle że homo sapiens, w odróżnieniu od innych gatunków, dysponuje mocą przemiany swego istnienia i, jak powiada Nietzsche, przemiana ta po wielokroć musi oznaczać “zanegowanie siebie”, czy też raczej “tego” co uznajemy za “siebie”. Człowiek jest bowiem w równym stopniu tworem natury co kultury i to właśnie kultura dostarcza nam interpretacji tego kim jesteśmy, dając nam spoiwo, dzięki któremu możemy posiadać stałą tożsamość. W kulturze europejskiej, zdominowanej przez religię chrześcijańską, między tym co “niezmienne” a tym co “dobre” położony został znak równości. Ciało zaś, ten tygiel niespełnionych żądz, już z racji swojej konstytucji uważane jest za potencjalne źródło chaosu. I jeśli jeszcze w średniowieczu uważano je za z góry skazane na potępienie, a więc nie godne uwagi (czego efektem był z jednej strony brak higieny, z drugiej zaś publiczne hulanki i swawole), to już od XVII-XVIII stało się źródłem tożsamości i statusu społecznego.
W 2 połowie XX wieku obserwujemy gwałtowny wzrost zainteresowania ciałem. Z jednej strony przyjmuje on postać mody, kosmetyki, “zdrowego stylu życia”, z drugiej zaś strony przejawia się coraz większym zainteresowaniem modyfikacjami ciała. W obu przypadkach zainteresowanie to wywołane jest gwałtownym głodem tożsamości. W XX-wiecznym świecie chrześcijański dogmat o istnieniu jednego Boga – jednej tożsamości ulega gwałtownej erozji pod wpływem różnych wizji świata, oferowanych przez naukę i inne kultury. “Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”, jak zwykł mawiać posępny Hassan i Sabbah. Chaos wdziera się drzwiami i oknami, spędzając z oczu sen o jednej, stałej tożsamości. W tym świecie, gdzie wszystko jest zmienne, jedyną rzeczą, która zdaje się być trwała, jest ciało. I to ono właśnie staje się źródłem tożsamości. Paradoksalnie więc, zarówno ci, którzy wzburzają się na myśl o modyfikacji ciała, jak i ci, którzy się jej poddają, działają z tych samych pobudek. Różnica polega tylko na wierze w to, kto ma decydować o naszej tożsamości: czy Bóg, rodzice, społeczeństwo, czy też my sami?
To rozpęknięcie jest czysto nowoczesnym fenomenem. W dawnych kulturach nie istniał rozdział na to co “sztuczne” i to co “naturalne” (boskie), ponieważ nie wierzono w stałą tożsamość. Ciało poddawano licznym modyfikacjom i, co ciekawe, modyfikacje te stanowiły ważne funkcje społeczne. Jedną z nich było zaprowadzanie reżimu w porządku cielesnym. Ciała dyscyplinowano przy pomocy różnych narzędzi ograniczających ich ruch i rozwój. W ten sposób narzucony reżim utrwalał panujący w danej kulturze porządek społeczny. Czasem zaś, przez przypadek, spełniał i inne funkcje, stając się źródłem dodatkowych rozkoszy cielesnych, czy też wizji religijnych. Najczęściej, te różne ograniczenia rozpowszechniały się do tego stopnia, że w końcu stawały się modne, tworząc kanony wzorów estetycznych.
Tak było w przypadku obyczaju wiązania stóp, który w X wieku rozpowszechnił się wśród tancerek na dworze cesarskim w Chinach. Można przypuszczać że początkowo technika ta miała służyć wyłączeniu tancerek ze społeczności kobiet poprzez nadanie im dotkliwego piętna. Stopy tancerek przewiązywano luźno przepaskami. Przepaski te nie mogły krępować ruchów tancerek, dlatego w nieznacznym stopniu zmniejszały rozmiar ich stóp. Okazuje się jednak, że nawet tak drobna modyfikacja ciała spotkała się z dużym uznaniem i w ciągu dwóch stuleci wiązanie stóp stało się powszechnie stosowanym procederem. Z upływem czasu, doskonaliły się również techniki zmniejszania stóp. Stopę obwiązywano cienkim na pięć centymetrów i długim na półtora do trzech i pół metra materiałem lub bandażem, ściągniętym do granic możliwości, spod którego wystawał tylko kciuk. Gdy zaś pod wpływem ścisku stopa kurczyła się, wkładano ją do jeszcze mniejszych pantofli i ponownie bandażowano, zwiększając uścisk. Pomysłowi Chińczycy nie wydawali się być jednak zadowoleni z tej metody, gdyż z czasem zaczęli polewać stopy moczem, pełni wiary że uryna kurczy kości. Sam proces wiązania stóp rozpoczynał się u dziewczynek w wieku od trzech do dwunastu lat, chociaż w późniejszym okresie praktykowały go także kurtyzany, męskie prostytutki i transwestyci.
Jak zauważa Nancy MacKenzie istniały trzy powody, dla których to robiono. Po pierwsze, próżność – dawni Chińczycy uważali że małe jest piękne, a duże stopy utożsamiali z przynależnością do niższych warstw społecznych. Istniała więc prosta zależność między wielkością stopy a uznaniem, jakim mogła się cieszyć kobieta oraz jej mąż. Po drugie, małe stopy uważano za seksowne i niewiele czasu musiało upłynąć by stały się istotnym narzędziem zadawania rozkoszy. Obyczaj ten nazywano podocoitusem a najbardziej zażarci jego zwolennicy utrzymywali, że poziom rozkoszy zależy nie tylko od wielkości stopy (która im jest mniejsza tym jest lepsza), lecz dodatkowo od woni, którą ona roztacza. Preferowano przy tym zapach długo nie mytych stóp, co czasem prowadziło dosłownie do ich skruszenia. Niewiele lat musiało upłynąć, by Chinki, które miały bogatych mężów mogących sobie pozwolić na tę zaszczytną ekstrawagancję traciły paznokcie czy też nawet całe palce. Nie przeszkadzało to jednak ich admiratorom wielbić je i wynosić pod niebiosa.
Chińczycy wierzyli że mycie stóp prowadzi do ich rozluźnienia, rozkurcza mięśnie i sprzyja ich rozrostowi. Dlatego kobiety, które dbały o swój wygląd, a więc o to, by mieć jak najmniejsze stopy, pod żadnym pozorem ich nie myły. Było to swoiste tabu, które można było pogwałcić tylko raz w życiu, przed ślubem. Wtedy to kobiety zrzucały z nóg pęta i myły je w miednicy. Do znajdującej się w niej wody wrzucały dwa jajka, które następnie gotowały i dawały swoim mężczyznom do zjedzenia. Rytuał ten czasami doprowadzał przyszłych mężów do takiego stanu podniecenia, że gotowi byli wypić wodę z miednicy. Od tego czasu kobieta stawała się własnością męża, a rytuał wiązania stóp potwierdzał jego stan posiadania. Jak więc widać, jedna technika reżimu cielesnego służyć mogła różnym celom. Była oznaką bogactwa (nie każdy mógł bowiem pozwolić sobie na wydawanie dużych sum pieniędzy na bandaże i buty), służyła atrakcyjności seksualnej oraz (a może przede wszystkim) potwierdzała status kobiety jako własności mężczyzny.
Co ciekawe, wraz z bogaceniem się społeczeństwa rytuał wiązania stóp stał się swoistą modą, praktykowaną już nie tylko na dworach, w majątkach i domach publicznych, lecz również w mniej zamożnych rodzinach. Proceder ten przerwał dopiero dekret z 1915 roku, wydany na skutek działalności ruchów na rzecz praw kobiet, zabraniający mężom zmuszanie żon do wiązania stóp. W sierpniu tego samego roku ponad 763 tysiące kobiet uwolniło swe stopy od więzów, które miały je uszczęśliwiać. Niewielkie musiało być to szczęście, skoro dziś tylko w odległych chińskich wioskach zobaczyć można staruszki ze związanymi stopami.
Podobnie wieloraką funkcję pełniła inna technika kurczenia ciała, zwana “krępowaniem”. Któż z nas nie słyszał o gorsetach, sztywnych wklęsłych materiałach, nakładanych na kobiecy tułów, których zrzucenie stało się symbolem emancypacji płci pięknej? Obyczaj ten praktykowany był w najbardziej zamierzchłych czasach, bo już w starożytnej Grecji na wyspie Krecie. Młodzieńcy i panny w wieku od 15 do 25 lat prześcigali się w tym, kto z nich najmocniej zwęży sobie talię. Wszystko wskazuje na to, że w kulturze europejskiej gorsety pełniły początkowo funkcję estetyczną, bo dzięki nim można było uzyskać faworyzowaną cienką talię. Dopiero w XIX wieku stały się symbolem zniewolenia kobiet poprzez nadanie im wizerunku towaru w opakowaniu.
Emancypacja kobiet nie była jednak w stanie wykorzenić zwyczaju noszenia gorsetów, który w drugiej połowie XX wieku powrócił do mody. Zapewne niemałą rolę odegrała w tym procesie plotka jakoby gorsety wzmacniały rozkosze zmysłowe. Opierała się ona na takiej oto przesłance, że nałożony na ciało gorset sprzyjał odpływowi krwi z tułowia, która gromadziła się wtedy w większej ilości w dolnej części ciała, czyniąc je bardziej wrażliwym i podatnym na bodźce zmysłowe (XX-wieczna rekordzistka, amerykanka Ethel Granger, po zdjęciu gorsetu miała 33 cm. w talii. Pani Granger nosiła gorset przez całe życie, co nie przeszkodziło jej dożyć późnej starości.) Co by nie mówić o seksualnej motywacji w noszeniu gorsetów, pozostaje faktem że w sposób znaczący naruszały one proporcje ciała na korzyść pośladków i piersi. Na dodatek, zniewolone gorsetem kobiety rozpalać musiały w mężczyznach instynkt zdobywcy, czyniąc z teatru seksu spektakl dominacji.
Krępowanie ciała nie było jednak zwyczajem tylko europejskim. Praktykowano go w Azji, Indonezji i południowej Afryce. Antropolog John Foster Fraser pisał:”Gdy papuaski chłopiec wkracza w wiek, w którym angielski chłopiec zaczyna myśleć o noszeniu stojących kołnierzyków, zamiast wkładania swej szyi w sztywny, wąski materiał, wpycha swą talię w drewniany pas, tak wąski i mocno zaciśnięty, że jego żebra wysuwają się nad nim jak pierś gołębia gardłacza. Pas ten wieńczy z tyłu jakby ogon, który wlecze się za chłopcem po ziemi. Im bardziej wąska jest jego talia, tym większym szacunkiem może się cieszyć. Po założeniu drewnianego pasa chłopiec nazywany jest Ibitoe i otrzymuje prawo do cieszenia się wszelkimi przywilejami wieku dorosłego”. Zwyczaj ten jeszcze do dziś praktykowany jest na Nowej Gwinei. Ci zaś antropolodzy, którzy widzieli w nim narzędzie podporządkowywania kobiet, musieli zmienić swoje teorie na wieść o tym, że gorsety występują głównie w kulturach matriarchalnych bądź matrylinearnych, gdzie preferowani są mężczyźni, którzy ze względu na węższą talię mniej jedzą i są łatwiejsi do utrzymania. Nie inaczej wygląda to w przypadku innych technik krępowania, takich jak obrączkowanie czy zakładanie obręczy na szyje, które praktycznie wyłącznie stosowane są w kulturach matriarchalnych.
Czasami jednak ograniczenia fizyczne narzucane ciału wyraźnie służą wyłączeniu pewnych jego funkcji do celów niewolniczych. Tak było w starożytnej Grecji i Rzymie, gdzie rozpowszechniony był zwyczaj kolczykowania genitaliów niewolników, i to zarówno mężczyzn jak i kobiet. Gdy syn niewolnika wchodził w wiek dojrzewania, zakładano mu olbrzymi kolczyk z brązu na penisa, żeby nie przychodziła mu do głowy myśl o rozkoszach cielesnych. Sądząc po posągach rzymskich niewolników, które zachowały się m.in. w paryskim Luwrze, kolczyk wbijany był w trzon penisa, w pozycji pionowej lub horyzontalnej, zwykle tuż za żołędziem. Czasami, druga strona kolczyka przytwierdzana była do tułowia lub do cewki moczowej, co tylko zwiększało bolesność erekcji. Same zaś końcówki kolczyka były zgrzewane, by nie można było go zdjąć. Gdy chłopiec dojrzewał, nie był w stanie odbywać stosunku ani nawet myśleć o seksie, który kojarzył mu się z uczuciem wielkiego bólu. Tak zakolczykowani niewolnicy byli milej widziani na dworach panów niż eunuchy, ponieważ podobnie jak oni nie trwonili swojej siły życiowej na seks, nie stanowili zagrożenia dla ich żon i córek, a przy tym, w przeciwieństwie do eunuchów, byli silni i mniej podatni na choroby.
Zwyczaj kolczykowania dotyczył również niewolnic. Niestety, trudno w tej chwili jest powiedzieć, jaką przybierał on postać. W literaturze klasycznej istnieją wszakże wzmianki o tzw. “łańcuchach czystości”, ale nie mamy pewność jak one wyglądały. Możemy co najwyżej przypuszczać że były to łańcuchy złożone z szeregu kolczyków przeszywających z obu stron wargi większe pochwy, lecz nasza wiedza ogranicza się do eksponatu znajdującego się w Muzeum Brytyjskim. Składa się on z trzech rzędów kolczyków o średnicy dwóch centymetrów i grubości półtora milimetra. Najprawdopodobniej, boczne rzędy przytwierdzane były do dwóch większych warg, a środkowy służył takiemu ich złączeniu, by niewolnica odczuwała ból przy każdej próbie zbliżenia się do swych genitaliów. Niewolnice kolczykowano najpewniej z tych samych przyczyn co niewolników. Eliminowano w ten sposób marnotrawstwo energii wydatkowanej na seks oraz (o Afrodyto!) zajście w ciążę. W obu przypadkach, u mężczyzn i u kobiet, obrączkowanie służyło jeszcze jednemu celowi – potwierdzeniu ich niewolniczego statusu.
Jakkolwiek barbarzyńsko by to nie brzmiało, z podobnym zwyczajem mamy do czynienia we współczesnych Indiach. Praktykują go sadhu, czyli święci asceci poddający swe ciała różnym próbom wytrzymałości, mającym uwolnić ich myśli od więzów cielesności i wznieść na wyżyny ducha. Zwyczaj ten przyjmuje dwie formy maltretowania męskich genitaliów. Pierwsza z nich polega na wydłużaniu penisa do takiej długości, by przestawał on pełnić funkcje seksualne. Dorośli Hindusi zakładają w tym celu odważnik na penisa, który związują sznurkiem bądź przytwierdzają hakiem. Odważnik może zostać po pewnym czasie zdjęty, lecz zwykle śluby ascezy składane są na całe życie, przez co sadhu zapomina o zwisającym mu ciężarze i o samym penisie, który nieraz wydłuża się do makabrycznego rozmiaru pięćdziesięciu centymetrów. Inna technika polega na odwróceniu tego procesu. Dojrzewający sadhu związuje swego penisa kawałkami materiału, ściskając go na dodatek mocno przepaską. Przepaska ta luzowana jest tylko w razie konieczności oddania moczu, co zdarza się rzadko, zważywszy na fakt że sadhu odżywiają się bardzo skromnie. Celem tej praktyki jest doprowadzenie do takiej sytuacji, by penis skurczył się do jak najmniejszych rozmiarów, jądra zaś weszły do jamy brzusznej. Pozostaje jednak wciąż pytanie, jaka idea przyświeca tego rodzaju praktykom.
Jak już zauważyłem wcześniej zwyczaje wiązania i krępowania ciała służą różnym funkcjom społecznym, estetycznym i seksualnym. Nie można tu jednak zapominać o jeszcze jednej ważnej funkcji, jaką jest wprowadzanie w odmienne stany świadomości. Jak zauważa Fakir Musafar, przekonanie że życie udane musi się wiązać z wygodą jest bardzo nowym, czysto europejskim wymysłem. W kulturach archaicznych i pierwotnych, bądź też tam, gdzie dawne obyczaje nadal są praktykowane, wiązanie i krępowanie uczyło ludzi że nie są swoimi ciałami. Pełniło więc funkcje religijne, ucząc przy tym jak ból można przemienić w przyjemność poprzez prostą zmianę nawyków. Paradoksalnie więc to, co może wydawać się nam barbarzyństwem, było narzędziem cywilizowania ludzi, uczenia ich wyzwalania się z więzów ciała. Zniewalanie ciał służyło wyzwoleniu się spod ich kontrolki. Warto o tym pamiętać, wiodąc niezmienne życie na “dzikim” Zachodzie.