NASZE „JAŹNIE” I NASZE „ŚWIATY” 0
NASZE „JAŹNIE” I NASZE „ŚWIATY”

(fragment książki Psychologia kwantowa, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Okultura)

Gdybym miał wyrazić główną tezę tej książki innymi słowami, powiedziałbym, że niepewność, nieoznaczoność i relatywizm pojawiają się we współczesnej nauce z tej samej przyczyny, dla której występują we współczesnej logice, literaturze, filozofii, czy nawet teologii. Stało się tak, bowiem w naszym stuleciu ludzki układ nerwowy odkrył własne moce twórcze i ograniczenia.

Dla przykładu, w logice mówi się obecnie nie tylko o „bezsensownych” założeniach, ale również o „dziwnych pętlach” (systemach zawierających ukryte sprzeczności wewnętrzne), które mogą zaatakować system logiczny niczym wirus komputer — ale te logiczne „robaki” nieraz przez stulecia pozostawały w ukryciu zanim je odkryto.

Od wielu stuleci ludzie toczą ze sobą wielkie boje i drobne potyczki, zabijając się nawzajem w imię ideologii i religii, które współczesnym logikom nie wydają się ani prawdziwe ani fałszywe — bezsensownych stwierdzeń, traktowanych jako znaczące przez osoby naiwne lingwistycznie. (Dla przykładu, spora część niniejszej książki ma na celu wykazanie, że każde zdanie zawierające w sobie pozornie niewinne słówko „jest” zawiera w sobie błąd. Może to być szokujące dla tych Amerykanów, którzy walczą ze sobą po obu stronach barykady, starając się dowieść, że płód — czy też nawet zygota — „jest” lub „nie jest” człowiekiem.)

Tymczasem artyści pokroju Picassa uzmysłowili nam, że dzieło sztuki może nas głęboko poruszać, nawet jeśli zawiera w sobie sprzeczne przekazy, tak jak na przykład ilustracja przedstawiona na początku rozdziału pierwszego. Jedno z dzieł Picassa bardzo mnie porusza, chociaż czasami dostrzegam w nim głowę byka, a innym razem siodełko i kierownicę roweru.

Z kolei przełomowym dziełem w literaturze okazał się Ulisses Joyce’a, przedstawiający jeden dzień z życia z punktu widzenia setki różnych narracji, tuneli rzeczywistości, zamiast jednej arystotelesowskiej „obiektywnej rzeczywistości”.

Współczesna filozofia i teologia zdążyły już dojść do wniosku, że „nie istnieją fakty, tylko ich interpretacje” (Nietzsche), „nie ma Boga, a Maria to jego Matka” (Santayana) czy nawet, że „Bóg to symbol Boga” (Tillich).

Wszystkie te nowe wglądy wynikają z uświadomienia sobie przez nas faktu, że nasze „jaźnie” są współautorami naszych „światów”. Jak powiada dr Roger Jones w książce Physics as Metaphor, „cokolwiek opisujemy, nie potrafimy oderwać od tego naszego umysłu”.

Czemukolwiek się przyglądamy, widzimy przede wszystkim nasze „mentalne fiszki” — strukturę oprogramowania, przy pomocy której umysł przetwarza i segreguje wrażenia.

Pisząc o „oprogramowaniu”, mam na myśli nasz język, zwyczaje językowe i nasze ogólne, plemienne i kulturowe światopoglądy — reguły gry czy też nieświadome przesądy — cichy tunel rzeczywistości, który sam z siebie składa się z konstrukcji językowych i innych symboli.

Na co dzień oprogramowanie większości czytelników niniejszej książki składa się z indoeuropejskich kategorii językowych i indoeuropejskiej gramatyki. W przypadku zaawansowanej nauki dochodzą do tego kategorie i struktury matematyki, ale zarówno w typowych czynnościach domowych, jak przy konstrukcji reaktora nuklearnego, „postrzegamy” wszystko przez semantyczno-symboliczną siatkę, ponieważ matematyka, tak jak język, funkcjonuje jako kod narzucający własną strukturę na opisywane przez siebie dane.

 

Malarz „myśli” (podczas malowania) formą i kolorem, muzyk częstotliwościami dźwięku, ale większość ludzkich procesów myślowych dokonuje się za pośrednictwem słów. Nawet tacy specjaliści, jak matematycy, malarze i muzycy, posługują się przede wszystkim w swoich procesach myślowych słowami.

Cała nasza wiedza lub to, co nam się wydaje, że wiemy na temat naszych „jaźni” i „światów” bywa przekazywane tylko za pośrednictwem języka i symboliki — oprogramowania mózgu. Czytelnik, który chce zrozumieć tę książkę, musi cały czas uprzytamniać sobie, że nawet podczas myślenia i wykonywania szczególnych czynności, w rodzaju obliczeń matematycznych i tworzenia dzieł sztuki, posługujemy się jakimiś symbolami, które do nas „przemawiają”.

Jedyną „rzeczą”, która może się mierzyć z samym światem, pozostaje on sam. Każda próba jego opisu, nadania mu jakiegoś kształtu wydaje się w porównaniu z nim malutka i nie wyczerpuje jego możliwości.

Kiedy nie mówimy ani nie myślimy, przestrzeń naszych zmysłów zajmuje to, co poza-symboliczne, poza-werbalne, poza-matematyczne —„niewysłowione”, jak to określają mistycy. Pozawerbalny styl rozumienia dobrze wyraża poezja. Nietzsche nazywał go „chaosem”, Budda „pustką”. Należy jednak pamiętać o tym, że „chaos” i „pustka” to tylko słowa, samo zaś doświadczenie niezmiennie odbywa się poza słowami.

W tym kontekście można, co najwyżej, powtórzyć za Wittgensteinem z jego Traktatu logiczno-filozoficznego: „To o czym nie da się powiedzieć, pozostaje niewysłowione”. W tego rodzaju sytuacjach mistrzowie zen po prostu machają kijem.

Kiedy opuszczamy wymiar pozawerbalny i wracamy do mówienia lub myślenia, znowu tworzymy mapy i modele symboliczne, które, z samej swej definicji, nie potrafią w pełni oddać przedstawianych przez siebie zdarzeń czasoprzestrzennych. Wszystko to wydaje się tak oczywiste, że paradoksalnie nigdy o tym nie myślimy, stąd też mamy skłonność do zapominania o tym. Tak czy inaczej, menu nigdy nie smakuje jak posiłek, a mapa Nowego Jorku nie pachnie (dzięki Bogu) Nowym Jorkiem. Na obrazie przedstawiającym statek pośród burzy nie mamy kapitana z załogą, zmuszonych do radzenia sobie z realnym problemem.

Wszelkie mapy i modele, po uważniejszym zbadaniu, ukazują również osobowość czy też „konstrukcję mentalną” ich twórców, a w mniejszym stopniu także społeczeństwa i systemów językowych czyli środowisk semantycznych, w których powstały.

Doświadczony marynarz wnet uchwyci różnicę pomiędzy obrazem namalowanym przez kogoś, kto pływał na statku, a dziełem stworzonym przez kogoś, kto tylko o tym czytał.

 

Sporo sztuk i powieści, które w latach trzydziestych wydawały się „brutalnie realistyczne”, obecnie trochę wyblakło i nawet trąci myszką, ponieważ nie żyjemy już w tym samym środowisku semantycznym, co sześćdziesiąt lat temu. Ulissesowi Joyce’a udało się uniknąć tego losu, ponieważ nie prezentuje żadnego konkretnego punktu widzenia. Jego multinarracyjna technika przygląda się rzeczywistości z wielu perspektyw. Podobny wyczyn udał się fizykom post-kopenhaskim, przyjmującym coś w rodzaju modelowego agnostycyzmu, zgodnie z którym żaden model w pełni nie oddaje natury świata.

Wyobraźcie sobie mapę, która nie stara się dokładnie pokazać „całego” świata, ale coś mniej wymagającego — ot, na przykład, cały Dublin. Rzecz jasna, taka mapa musiałaby zajmować równie rozległy obszar jak Dublin. Musiałaby również uwzględnić tryliard poruszających się punktów: półtora miliona ludzi, tyle samo szczurów, kilka milionów myszy, pewnie miliardy robaków, setki miliardów mikrobów itd.

Jeśliby miała powiedzieć całą prawdę o Dublinie, musiałaby pozwolić się poruszać się tym punkcikom przez co najmniej dwa tysiąclecia, ponieważ mniej więcej tyle lat liczy sobie osadnictwo nad rzeką Anna Liffey.

 

Nawet w takim przypadku nie mówiłaby jednak wszystkiego o Dublinie, ponieważ, gdyby nawet naniesiono na nią budynki i meble, nie uwzględniałaby myśli i uczuć jego mieszkańców.

Powiedzmy jednak, że w jakiś sposób udałoby się rozwiązać ten problem, to i tak owa mapa nie zadowoliłaby geologa, który chciałby poznać skład chemiczny i ewolucję skał oraz ziemi, na których zbudowano Dublin.

To tyle, jeśli chodzi o świat „zewnętrzny”. Jaka mapa mogłaby powiedzieć „wszystko” o Tobie?

 

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl