Jeśli współczesny witalizm, kult „pełni życia”, panseksualizmu i wszędobylskiego erotyzmu posiada jakieś historyczne zakorzenienie, nie znajdziemy go nigdziej indziej jak w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, w „epoce dzieci kwiatów”, słodkim (choć mocno zakwaszonym LSD) hippisowskim raju naiwności, lekkoduszności i otwartości na przepływy energii życiowej. Tocząca się w tamtych czasach młodzieżowa rewolta szybko zyskała miano „rewolucji seksualnej”, co znaczące, stosowane zamiennie z terminem „rewolucja psychodeliczna”. Powszechność pigułek antykoncepcyjnych oraz substancji zmieniających świadomość sprzyjała otwieraniu się na nową przestrzeń możliwości. „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone” - dictum Hasana Ibn Sabaha urzeczywistniało się w spotkaniach ciał i umysłów... ale tylko do czasu, gdy trzeba było zapłacić rachunek.
Najlepiej wie o tym Joanna Harcourt-Smith, bohaterka licznych opowieści, często przedstawiających ją w złym świetle jako femme fatale, mroczną kusicielkę Timothy'ego Leary'ego, apostoła rewolucji psychodelicznej – jego kochankę, partnerkę w czasach niedoli, a zarazem tą, która nakłoniła Leary'ego do współpracy ze służbami specjalnymi USA podczas pobytu w więzieniu oraz donoszenia na kolegów. W latach siedemdziesiątych Joanna Harcourt-Smith brała czynny udział w demontażu rewolucji hippisowskiej, przyczyniając się do jej upadku. Jednak uważna lektura jej ostatnio wydanej autobiografii Tripping the Bardo with Timothy Leary ukazuje znacznie bardziej skomplikowaną naturę kryjąca się za niewinnym obliczem pięknej żydowskiej arystokratki polskiego pochodzenia, która pragnęła walczyć o nowy świat i kochać do szaleństwa - trochę z nudów, trochę zaś z zagubienia. Joanna stała się kozłem ofiarnym rewolucji, która zgubiła własne złudzenia, wygodnym pretekstem do braku refleksji nad tym, czemu utopia pokojowego społeczeństwa opartego na zasadach wolnej miłości i nieograniczonej eksploracji wyobraźni nie znalazła spełnienia.
Urodziła się w 1946 roku, w zamożnej rodzinie byłych magnatów drzewnych, którzy wyprowadzili się z Polski do Francji w latach trzydziestych. Jej pradziadek był wielkim rabinem, dziadkowie po stronie matki wielkimi właścicielami ziemskimi, a przy okazji producentami drewna, z którego robiono bibułki do papierosów. Dziadek Michał Ulam przez wiele lat był wiceprezesem Izby Przemysłowo-Handlowej we Lwowie, a zarazem prezesem Centralnego Związku Kupców i Przemysłowców oraz Stowarzyszenia Rzemieślników Żydowskich. W 1938 roku, na wieść o zdradzie swej żony ze swym asystentem Arpadem Pleschem i o tym, że jego córka znajduje się w ciąży z kochankiem jego żony, popełnił samobójstwo. Plesch poślubił babkę Joanny, Leonię. Para wraz z dziećmi przeprowadziła się do Szwajcarii, gdzie prowadziła szereg udanych interesów, wkradając się w świat europejskiej finansjery i arystokracji. Ich związek zakończył się jednak tragedią, kiedy Plesch dźgnął Leonię w sercę srebrnym nożem, Dzięki odpowiednim wpływom i majątkowi, udało mu się uniknąć odpowiedzialności karnej. Jeszcze tej samej nocy, po zabójstwie babci Joanny, dokonał gwałtu na jej matce. Seks i przemoc zwieńczył ślub. Matka Joanny, Marysia, przez ponad rok była żoną Plescha. Kiedy rozwiodła się z nim, zaczęła trwonić odziedziczony majątek. Pozostało go jednak tak wiele, by jak twierdzi Joanna, nie musiała pracować do 53 roku życia.
Wychowana w czterech językach i różnych kulturach Joanna błąkała się po różnych stronach Europy, ciesząc się zbytkiem i koszmarem nudy. Jak twierdzi, od dwunastego roku życia konsekwentnie podejmowała próby samobójcze. Rok wcześniej była molestowana przez czarnego szofera swej matki. Jako nastolatka, zaczęła kolekcjonować mężczyzn. Jej pierwszym kochankiem był syn egipskiego ministra kultury, z którym uprawiała seks pod piramidami, co zaowocowało skandalem, gdy bardzo młodą parę (Joanna miała 14 lat, jej partner był o pięć lat starszy) przyłapała policja. Nie stroniła też od środków pobudzających i twardych narkotyków. W wieku dwudziestu lat po raz pierwszy zaszła w ciążę, wzorem swej rodziny powierzając opiekę nad dzieckiem na przemian niańce i matce. Przyznaje, że seks i narkotyki nie były w stanie wyrwać ją ze stuporu, dopóki w 1968 roku nie dowiedziała się o paryskiej rewolcie studenckiej. Poczuła wtedy zapał rewolucyjny, postulując „rewolucję bogaczy”. Swoje wyobrażenia na ten temat zawarła w Zielonej książeczce, nawiązującej do Czerwonej książeczki Mao. Cieszyła się ona sporym powodzeniem w Anglii, Niemczech, Hiszpanii i Francji, gdzie rozeszła się w nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy. Zarobione na niej pieniądze ułatwiły jej częste przemieszczanie się między Europą a Stanami Zjednoczonymi.
Podczas jednej z tych podróży poznała Timothy'ego Leary'ego, który po szeregu niezwykle obiecujących eksperymentów nad LSD i psylocybiną na Uniwersytecie Harwardzkim, został z niego zwolniony, rozpętał rewolucję psychodeliczną w USA, a następnie pod zarzutem posiadania drobnej ilości marihuany otrzymał wieloletni wyrok więzienia. Leary uciekł z więzienia, przedostając się przez mur więzienny po kablu telefonicznym, następnie zaś zbiegł do Algierii, gdzie ukrywał się w siedzibie rewolucjonistów z organizacji Czarne Pantery. Rozbieżności w pojmowaniu światowej rewolucji zmusiły go do wyjazdu z Algierii. Wtedy to dzięki kontaktom Michaela Haucharda, międzynarodowego gangstera, szpiega i hazardzisty, uzyskał azyl w Szwajcarii. Hauchard był jednym z byłych kochanków Joanny. Pragnąc nakłonić ją do powrotu, roztoczył przed nią wizję poznania szalonego naukowca z USA, apostoła rewolucji psychodelicznej. Joanna Harcourt-Smith nie tylko poznała zbiegłego profesora, ale stała się jego kochanką i muzą, płodząc z nim dziecko oraz występując w roli jego publicznego adwokata po tym, jak w trakcie ich podróży do Afganistanu Leary'ego pochwyciły amerykańskie służby specjalne i osadziły w więzieniu.
Jednak psychodeliczne love-story z dr. Learym zakończyło się wymuszoną współpracą z amerykańską Agencją ds. Zwalczania Narkotyków i służbami specjalnymi. Joanna, szantażowana perspektywą dożywotniej kary więzienia dla swego partnera, zgodziła się zostać policyjnym informatorem. Ta decyzja zaważyła na jej późniejszych losach, rozstaniu z Learym po jego wyjściu z więzienia w 1976 roku, społeczną ostracyzacją, pokutą i długą drogą do ponownego stworzenia siebie. Kilka lat później rzuciła alkohol i narkotyki, poświęcając się praktyce buddyjskiej oraz studiom z zakresu psychologii transpersonalnej.
Dariusz Misiuna: Urodziłaś się w rodzinie arystokratycznej. Prowadziłaś dość komfortowe życie, choć nie czułaś się z tym zbyt komfortowo. Czułaś się winną z racji szukanej przyjemności. Interesowałaś się samcami alfa, gangsterami, awanturnikami, ludźmi władzy. Jaki instynkt gnał Cię w tym kierunku?
Joanna Harcourt-Smith: Myślę, że większość dzieci mających zaburzone stosunki z Naturą albo żyjących w izolacji od niej, jest odłączonych od źródła prawdziwej mocy. Dlatego zwykle szukamy miłości nie tam, gdzie trzeba, ale także poszukujemy mocy w zwodniczy sposób. Jeśli chodzi o mnie, szukałam kogoś, kto by się mną opiekował i kto by mnie protegował.
DM: W Twojej rodzinie seks i przemoc przeplatały się ze sobą. Myślisz, że miało to wpływ na Twój system przekonań?
JH-S: Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w moim świecie seks i przemoc podawano jako składniki tego samego menu. Nie zachęcano do rozwoju miłości, szacunku i współczucia. Należy wziąć tu pod uwagę fakt, że wielu członków mojej rodziny po stronie matki zabito na terenach Polski podczas II Wojny Światowej. Jedynie moja matka uciekła do Szwajcarii. Tak więc, gdy narodziłam się w styczniu 1946 roku, otrzymałam w spadku przekonanie, że polski Żyd nie może nigdzie czuć się bezpiecznie.
DM: Udało Ci się uniknąć swego fatum? Sądzisz, że w ogóle da się przezwyciężyć swoje warunkowanie społeczne?
JH-S: Tak. W dużej mierze dzięki doświadczeniom psychodelicznym i rozwojowi psychologii transpersonalnej. Udało mi się opróżnić umysł z niepotrzebnych treści, a także ukoić ból serca. Dopiero po tym mogłam odbudować swoją psychikę i podążać drogą serca.
DM: Richard Doyle cytuje w przedmowie do Twojej autobiografii słowa Robina Williamsa: “Jeśli pamiętasz lata sześćdziesiąte, znaczy to, że nie było tam ciebie”. Jakie jest Twoje najbardziej wyraźne wspomnienie tej dekady?
JH-S: Słuchanie muzyki z tamtych czasów: Jimiego Hendrixa, Beatlesów and Rolling Stonesów z okresu “kwasowego”, Moody Blues, etc.
San Francisco było najpiękniejszym miastem w Ameryce, miastem, w którym działa się kontrkultura. Schodząca ze wzgórza do oceanu Market Street zimową porą przypominała mi Tanger. Pastelowe, stłoczone domki w North Beach, ze strzelistymi iglicami, sprawiały, że czułam się tam jak w Paryżu. Wzdłuż chodników rozstawiano krzesełka i stoliki. Wokół roznosił się zapach świeżo parzonej kawy. Ludzie błąkali się w te i we w te, spacerowali z psami, prowadzili ze sobą konwersacje na rozświetlonych słońcem ulicach. Latem urządzali pikniki przed swymi domami, pijąc wino i śmiejąc się do późna w nocy. W San Francisco każdy dzień przypominał spektakl w magicznym teatrze.
Timothy spożywał codziennie ogromne ilości LSD. Czułam wewnętrzny przymus sprostania temu wyzwaniu. Byliśmy ciągle natripowani – w taksówkach, restauracjach i dyskotekach. Przybijaliśmy piątki hippisom, studentom, wszelkiej maści rewolucjonistom. Przez cały ten czas musiałam stać u jego boku i udawać, że jestem „spoko”, choć tak naprawdę o niczym innym nie marzyłam, jak o położeniu się i oddaniu strumieniowi wewnętrznych obrazów. Chcąc zmniejszyć dawki, rozkruszałam tabletki lub tylko je lizałam i wypluwałam, gdy nikt nie widział. W przeciwieństwie do Timothy'ego, nie byłam w stanie pochłaniać nieskończonych ilości LSD. Gdy przesadziłam, ogarniał mnie paniczny lęk przed czymś nienazwanym i zwijałam się w kłębek. Mimo to starałam się nie dać po sobie poznać, że targają mną niepokoje. Timothy nie powiedział mi, jak radzić sobie z tym stanem, a ja byłam zbyt słaba i pomieszana, by go o to pytać.
DM: Jakie były Twoje pierwsze doświadczenia z LSD? Czy wywarły wpływ na Twoje późniejsze życie?
JH-S: Bez dwóch zdań. Za pierwszym razem, gdy zażyłam LSD, miałam dwadzieścia trzy lata. W kulminacyjnym punkcie mojej podróży psychodelicznej nawiązałam kontakt z Siłą Życiową wielkiego drzewa. W jednej chwili poznałam matrycę znajdującą się u podstaw wszystkiego. Nareszcie czułam związek z innymi istotami i, co ważniejsze, czułam, że przynależę do nich. To uczucie nigdy mnie nie opuściło. Jestem przekonana, że to dzięki niemu przeżyłam i mam się dobrze do dziś, odczuwając wdzięczność do całego świata.
DM: Twój kuzyn, Stanisław Ulam, słynny polski matematyk, był jednym z wynalazców bomby atomowej. Czy to nie ciekawy zbieg okoliczności, że miałaś romans z człowiekiem określanym mianem „apostoła LSD” - tego samego LSD, które wielu określało mianem bomby atomowej w naszej psychice?
JH-S: Po dwóch wojnach światowych stało się dla niektórych z nas jasne, że coś jest nie tak ze stosowaną przez nas mocą. Kwestionowaliśmy system władzy. Timothy Leary rozumiał, że wszystko musi ulec zmianie. Wynalazek bomby atomowej, a następnie tragiczne skutki jej zrzucenia, uzmysłowiły nam, że możemy doprowadzić ludzkość do całkowitej zagłady. Na szczęście, w tym samym czasie Albert Hofmann dokonał syntezy LSD.
Działanie bomby atomowej polega na rozszczepianiu atomów, czyli rozdzieraniu rzeczy. Tymczasem LSD pokazało mi, jak i wielu ludziom, absolutną fuzję/relację wszystkiego ze wszystkim. Podobne przesłanie płynie z nauk Gurdżijewa.
DM: Napisałaś książkę pod tytułem Tripping the Bardo with Timothy Leary. Mogłabyś go rozszyfrować?
JH-S: Tybetańskie słowo bardo w sposób dosłowny oznacza „stan pośredni”. Czasami tłumaczy się je jako „stan przejściowy”, „stan pomiędzy”, „stan liminalny”. Mam takie poczucie, że podczas mojej znajomości z Timothym Learym doświadczyłam śmierci ego podobnej do tej, o jakiej mówi się w kontekście stanu bardo. To oczywiście tylko metafora określająca taką sytuację, w której nasze zwyczajne życie ulega zawieszeniu.
DM: Twój związek z Timothym Learym trwał dosyć krótko, ale był pełen ekstazy i ekscesu. Jakie są Twoje najlepsze i najgorsze wspomnienia z tego okresu?
JH-S: Fascynujące było zakochać się w Timothym. Prowadziliśmy niekończące się rozmowy na temat sensu życia. Obydwoje braliśmy razem dużo LSD. Czuliśmy się na poziomie międzykomórkowym. W świadomy sposób kochaliśmy się wszystkimi komórkami naszych ciał.
Najgorsze było to, jak w Afganistanie CIA aresztowała nas i porwała do USA, z pełnym pogwałceniem naszej woli. Nie zdarzyło mi się nigdzie popełnić jakiegokolwiek przestępstwa, więc czułam się przerażona, gdy uświadomiłam sobie jak daleko sięga władza rządu amerykańskiego.
DM: Pragnąc ratować życie Timothy'ego, rozpoczęłaś współpracę z agentami federalnymi. Żałujesz tego teraz czy sądzisz, że to było nieuchronne?
JH-S: Jestem przekonana, że posadziliby Tima na dziesiątki lat więzienia, choćby po to, by posługiwać się nim jako straszakiem w wojnie narkotykowej. Trzymanie go za kratami osłabiałoby antyautorytarnego ducha kontrkultury.
Oczywiście, żałuję tego, że dałam się zmanipulować agentom Rządu Federalnego, ale nie żałuję tego, że właściwie jako jedyna poprowadziłam skuteczną walkę o uwolnienie Timothy'ego Leary'ego z kleszczy amerykańskiego systemu więziennego. Pamiętajcie o tym, że Timothy Leary spędził dwa i pół roku w jednoosobowej celi za posiadanie mniej niż 0.1 grama marihuany... oraz ucieczkę z więzienia w 1969 roku.
DM: Czułaś się w jakiejś mierze kozłem ofiarnym kultury psychodelicznej?
JH-S: Tak, miałam poczucie, że obwiniano mnie o wybory, jakich Timothy Leary dokonał podczas pobytu w więzieniu.
DM: Czego nauczyłaś się z tej relacji?
JH-S: Myślę, że wiersz „Feniks” D.H. Lawrence'a najlepiej opisuje to, czego nauczyłam się, kiedy w sposób metaforyczny umarłam i odrodziłam się w nowej jaźni:
Jesteś gotów dać się wchłonąć jak woda w gąbkę
Pogrążyć w nicości, wyczyścić, wymazać?
Jeśli nie, tak naprawdę nigdy się nie zmienisz.
Feniks odzyskuje swą młodość
Tylko wtedy, gdy daje się strawić przez ogień
I rozproszyć w drobinki popiołu.
Szare pasemka na opierzeniu pisklęcia
rwącego się w gnieździe do lotu
świadczą o tym, że jest ono orłem
nieśmiertelnym ptakiem.
DM: Jak udało ci się odkryć siebie na nowo po rozstaniu z Learym?
JH-S: Kiedy rozstałam się z Learym, uzmysłowiłam sobie, że jestem alkoholiczką i narkomanką. Porzuciłam wszystkie substancje i od tej pory postanowiłam być szczera ze sobą i z innymi. Udałam się w podróż prowadzącą ku przypomnieniu sobie, jak to jest kochać siebie i dbać o inne osoby próbujące wyjść z nałogu. Przestałam być dla siebie okrutna, gdy nauczyłam się kochać innych. Odkryłam, że tylko moment „tu i teraz” ma jakikolwiek autentyczny związek ze światem
DM: Uważasz się za seks-pozytywistkę? Czy według ciebie można odkryć siebie poprzez seks?
JH-S: Myślę, że seks może być znakomitym i pełnym zabawy sposobem na komunikowanie się ze sobą ludzi. Nie ma nic bardziej strasznego i uduchowionego niż bliskość seksualna, nawiązywana niezależnie od wieku.
DM: Sądzisz, że psychodeliki przybliżają nas do większej wiedzy o nas samych, czy też może są jeszcze jedną sztuczką maji, teatru złudzeń?
JH-S: Psychodeliki przypominają teleskop lub mikroskop, który pokazuje co tam się dzieje.
DM: Obecnie zajmujesz się prowadzeniem podcastu Future Primitive. Co to takiego i jak powstało?
JH-S: Od dziewięciu lat raz w tygodniu prowadzę rozmowę z niezwykle twórczymi ludźmi, wprowadzającymi innowacje w swoje i nasze życie. Przepytałam między innymi Anne Baring, Stana Grofa, Davida Abrama, Martina Prechtela, Elaine Pagels... Celem tego programu jest zagłębienie się w fundamentalną relację człowieka z Ziemią oraz przyjrzenie się tajemniczej żywotności Kosmosu.