Pisanie o miłości zniewala język, tym bardziej, jeśli ma być to miłość wyzwolona. Co gorsza, zniewala samą miłość, albowiem słowa przynależą do sfery Logosu, a miłość do sfery Erosa. Logos to rozum (jakże błędnie czasem zwany “zdrowym rozsądkiem”), czyli zasada porządkująca. Eros to nieposkromiony popęd życia, któremu obcy jest porządek. Logos tworzy prawa, aby poskromić Erosa. Posługuje się w tym celu językiem jako źródłem usidlenia. Cóż zatem można tworzyć, kiedy się pisze o miłości? Jedynie traktaty seksuologiczne i dzieła pornograficzne. Seksuologia i pornografia to dwie strony medalu. Wykorzystują język ze sklepu mięsnego, albowiem obcują z materią, którą można ujarzmić jedynie wtedy, gdy się ją sprowadzi do poziomu mięsa. Stąd liczne techniczne sformułowania, występujące zarówno u “szanowanych” seksuologów, jak i “wzgardzanych” pornografów: “uprawiać seks”, “mieć seks”, “głębokie pchnięcie”. Być może, soczyste “rżnięcie”, czy “pieprzenie” lepiej wyraża istotę rzeczy, ponieważ jest w nim pewien ładunek emocjonalny. Tyle że takie słowa mogą nas narazić na atak ze strony feministek, które nazwą je “niechcianym zainteresowaniem”. Cóż mon cherry, język jest patriarchalny i wyraża męski punkt widzenia.
A zatem, co można powiedzieć o “wolnej miłości”, świadomie łamiąc język. Austin Osman Spare, twórca magii chaosu i do bólu przeszywających seksualnością obrazów, streścił to niegdyś najlepiej: “w naturze wszystko ze wszystkim kopuluje”. Ośmielę się pójść jeszcze dalej i stwierdzić, że w kulturze również wszystko ze wszystkim kopuluje. Ptaszek może to robić z ptaszkiem, piesek z suczką, a kogut z kurą, ale człowiek zaprowadza w tym świecie natury seksualną rewolucję kulturalna. Otwiera autonomiczny świat idei i wyobrazeń, w którym wszystko ze wszystkim może się parzyć i łączyć. Seksualność ludzka obejmuje sferę fantazji, a przez to przestaje być zwykłym aktem służącym zaspokojeniu przyjemności i przedłużeniu gatunku, ale i uruchamia erotyzm – seksualność jako formę wzajemnego doskonalenia się. Skoro zaś seksualność ludzka nie zna granic, gdzie są bariery dla “wolnej miłości” i skąd w ogóle pojawia się cały ten problem? Człowiek posiada niespotykany w naturze potencjał samodoskonalenia. Ludzkie stado posiada zaś niesłychanie subtelne metody warunkowania, dzięki którym zapewnia sobie homogeniczność. Interesy stada nie dają się pogodzić z interesami jednostki, kiedy do głosu dochodzi seks. A że żądza nieustannie targa ludźmi, aparat kontroli społecznej (zmienny w swoich historycznych postaciach) sięga po oręż represji, którym tłumi tą potężną emocję. Akt opanowania tej emocji jest jednocześnie aktem zawładnięcia czyjąś seksualnością, a więc aktem ustanowienia władzy. Władza i wolność wykluczają się, podobnie jak miłość i represja. Skłonny jestem twierdzić, że geneza rozwoju władzy nie ma charakteru ekonomicznego, czy kulturowego, ale seksualny właśnie.
Problem “wolnej miłości” mógł powstać tylko w kulturze świata Zachodu. Polinezyjczycy nie mają takiego problemu, choć również posiadają specyficzne obyczaje seksualne. A jednak to właśnie nasza kultura represjonuje seks ze szczególną zaciekłością. Ten proces zniewolenia seksualności da się podzielić na trzy fazy:
- fazę chrystianizacji Europy (religijna kontrola seksualności)
- fazę Oświecenia (społeczna kontrola seksualności)
- fazę t.zw. Rewolucji Seksualnej z lat 60-tych (uprzedmiotowienie seksualności).
Nasze życie seksualne poddane jest działaniom trzech czynników:
- popędu
- śladu pierwszych doświadczeń seksualnych
- uwarunkowaniom społecznym
Punkt wyjścia stanowi popęd. To on wprawia w ruch całą tą materię. Pierwsze doświadczenia seksualne w olbrzymiej mierze kształtują naszą przyszłą postawę wobec seksu. To, czy lubimy to robić “po bożemu”, czy wolimy obnażać się na ulicy, czy też korzystamy z rozmaitych fetyszy w celu zwiększenia podniecenia seksualnego ma swoje źródło w owych pierwszych doświadczeniach seksualnych. Kiedy pozostajemy przy tych dwóch czynnikach, nasza miłość nie jest niczym skrępowana. Niestety, do naszego życia seksualnego wkrada się jeszcze trzeci czynnik – uwarunkowanie społeczne. Nasza ekspresja seksualna może pozostawać w konflikcie z normami narzucanymi przez aparat kontroli społecznej. Chcąc nadal być wiernymi “wolnej miłości” skazujemy się na rolę dewiantów społeczeństwa. I pewnie tyle nam pozostaje, jeśli nie chcemy, aby naszą miłość zniewolono.
Ważnym czynnikiem zniewalania miłości jest “małżeństwo” jako instytucja kontroli społecznej. “Małżeństwo”, czyli zalegalizowany związek seksualny dwóch osób służy ograniczaniu swobodnego przepływu energii seksualnej, a zatem jest podstawowym narzędziem represji. Miłość jest swobodna, miłość ulotną bywa, małżeństwo przycina jej skrzydła, aby nie mogła gdzieś sobie ulecieć.
Pisanie o miłości jest świństwem. Uświadomiłem to sobie dopiero, gdy zasiadłem do napisania tego tekstu. Kto pisze o miłości, ten nie kocha. Bo jeśli się kocha, trzeba pisać miłością i tym aktem wyzwolonym tworzyć własny świat. Albowiem, jak pisał Aleister Crowley: “Miłość jest Prawem, Miłość podług Woli”.
Dariusz Misiuna
Tekst opublikowany w piśmie Mać Pariadka nr 2/96