Starożytne podania i mity przypisywały odmieńcom ponadnaturalne moce, których nie byli w stanie dostąpić ludzie normalni. Wpisywały ich w sferę sacrum, gdzie pośród innych świętości traktowani byli z jednoczesną odrazą i nabożeństwem. Ich moc bardzo często wyrażała się w deformacjach fizycznych, albowiem dawne kultury nie rozróżniały ducha od ciała. Oto twórca judaizmu, Mojżesz, był człowiekiem chromym i zgrzybiałym, a jednak potrafił wyzwolić naród żydowski z niewoli egipskiej i dać mu religię, która zapewniła mu przetrwanie. Ten sam Mojżesz, według Biblii, dysponował potężną magią, przy pomocy której utorował swoim ludziom drogę przez Morze Czerwone. Jednocześnie zaś ledwo co się wysławiał i potrzebował do pomocy brata Aarona, który w jego imieniu przemawiał do ludu. Ułomność fizyczna była często przejawem niezwykłych mocy psychicznych. Słynny jasnowidz grecki, Tejrezjasz, był ślepcem. Mity greckie przedstawiały go jako starca z długą, białą brodą, który był najpierw kobietą, lecz pod wpływem czarów stał się mężczyzną. Tejrezjasz utracił wzrok, gdy ujrzał Atenę nagą w kąpieli. Wtedy to Zeus obdarzył go życiem siedem razy dłuższym od życia ludzkiego. Tejrezjasz posiadł ponadto dar przewidywania przyszłości. Jego ślepe oczy obdarzały go wiedzą o tym, czego inni nie wiedzieli. Nie był w tym jednak odosobniony. Motyw jasnowidza – ślepca był bowiem szeroko rozpowszechniony w starożytnych mitach.
Jedną z najstarszych praktyk dotyczących ludzkiej cielesności są samookaleczenia. Jakimś dziwnym trafem losu homo sapiens sapientis lubi zadawać sobie ból, co w zupełności odróżnia go od innych gatunków i czyni wyjątkowym pośród świata przyrody. Okaleczanie się może przybierać różne formy, które wynikają z medycznych, estetycznych i religijnych motywacji. Nie sposób też zapomnieć o tym, że we współczesnych czasach zwykle głównym celem takich praktyk jak skaryfikacje, czy kolczykowanie jest czysta rozkosz, przeżywana podczas samego aktu przekłuwania skóry bądź też (oraz) w trakcie dalszych jej stymulacji. Co jednak można powiedzieć o tak “radykalnych” aktach samookaleczenia jak amputacje, gdy nie przyświeca im cel medyczny? Jakie są motywacje ludzi, którzy wyjmują sobie oczy, obcinają członki i pozbywają się genitaliów?
Każdy z nas dysponuje ciałem, które jedynie w sytuacjach bólu i przyjemności przypomina nam o swym istnieniu. Na co dzień zanurzeni jesteśmy w swoich głowach, a ciało jawi się nam jako skafander, w którym podróżujemy po obcej planecie. Sytuację rozpęknięcia ciała i umysłu dobrze obrazują religijne mity gnostyckie, według których ciało jest pułapką duszy. Czym jednak jest owa dusza, mózgiem czy też pozamaterialnym umysłem, nie potrafią powiedzieć nawet najbardziej wysublimowane systemy religijne. Antropologia podpowiada nam, że kiedyś ludzie żyli jakby bardziej “w ciele”. Dopiero wraz z narodzinami cywilizacji śródziemnomorskiej coś się rozpękło i ciało stało się “obcym ciałem”. W kulturach pierwotnych istniała mocno zakorzeniona wiara, że poprzez ciało można kontaktować się ze światem duchów i demonów, czyli, innymi słowy, z umysłem. Służyły temu między innymi różne techniki modyfikacji ciała, poprzez które wyzwalano moce drzemiące w ciele.
1. A wąż był chytrzejszy niż wszystkie dzikie zwierzęta, które uczynił Pan Bóg. I rzekł do kobiety: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno wam jeść?
2. A kobieta odpowiedziała wężowi: Możemy jeść owoce z drzew ogrodu,
3. Tylko o owocu drzewa, które jest w środku ogrodu, rzekł Bóg: Nie wolno wam z niego jeść ani się go dotykać, abyście nie umarli.
4. Na to rzekł wąż do kobiety: Na pewno nie umrzecie.
5. Lecz Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło.
Lisia kita wzbudza w Europejczykach jednoznaczne emocje. Jest synonimem przebiegłości, chytrości i nieuczciwych zamiarów. Kiedy podejrzewamy kogoś o to, że nie jest tym, za kogo się podaje, mówimy o nim “farbowany lis”. Musi to być nielada obelga w kulturze, która autentyczność wyniosła na piedestał najwyższej z cnót. Na domiar złego, nawet na pozór pozytywne cechy, takie jak zdolność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, nabierają odcieni negatywnych, kiedy odnosi się je do lisów. I tak, mówi się “szczwany lis” o kimś, kto jakby na złość potrafi zadbać o swój los, podczas gdy innym się nie wiedzie.
W mitach teutońskich istnieje straszliwa opowieść o końcu świata, wcale nie mniej przeszywająca dreszczem od wizji zawartej w Apokalipsie Św. Jana. Powiada ona, że gdy nadejdzie “czas wilka” powstaną tytani, aby obalić panujący na świecie ład. Do walki poprowadzi ich Loki, bóg-oszust, który wyzwoli się z więzów, jakie nałożyli nań bogowie. Ale najstraszliwszym potworem, jaki zagrozi światu, będzie wilk Fenrir – syn demonicznego Lokiego i olbrzymki Angerbody. Wilka Fenrira zaraz po narodzinach bogowie spętali magiczną wstęgą utkaną z kobiecej brody, oddechu ryby, korzeni gór, śliny ptasiej i dźwięku kocich kroków, w obawie przed jego nieokiełzaną dzikością i porywczością. Ale w dniu końca świata, w dniu ragnarek – zmierzchu bogów, wilk Fenrir rozerwie wstęgę, pożre Słońce i najwyższego boga w panteonie teutońskim – Odyna. Nad światem zapanuje mrok. W tym czasie wąż morski, Jormungandr, doprowadzi do wrzenia głębiny i opary trucizny przeszyją bezkres ciemności. Na równinie Wigrid siły zła – Loki, Fenrir i Midgard – poprowadzą zwycięski bój z siłami dobra. A wówczas zadrży Yggdrasil, kosmiczny jesion, i wraz z nim zadrży cały świat. Surtr, tytan ognia, dokona reszty zniszczenia, trawiąc wszystko ogniem. Ostanie się jedynie Yggdrasil, odporny na ogień i truciznę, i ci, którzy schronią się pod jego korzeniami.
Preria. Niezmierzone połacie traw gdzieniegdzie przerywane pasmami lasów dębowych. Pustynia północy. Spokojna, bezludna, złowieszczo cicha. Wiatr porywa kłębki traw. Deszcz zrasza ziemię darem nieba. Nic nie mąci posępnej stabilności rozległej przestrzeni poza odległymi kwileniami zwierząt i śpiewem ptaków dochodzącym nie wiadomo skąd, jakby nie z tego wymiaru istnienia. Na prerii wszystko wydaje się nierzeczywiste. Panuje smętek. Równiny spowija senność. A jednak tę trudną do zniesienia ciszę czasami coś zakłóca. Czasami jakiś cień przemyka się w gęstwinie. Czasami coś podskakuje, wynurza się z trawy i dalej mknie nie obnażając swej tożsamości. Ten nieproszony gość, burzyciel ospałego ładu, to kojot. Jego skowyt daje znać, że coś się zacznie dziać.
Od niepamiętnych czasów mędrcy i mistycy Wschodu poszukiwali siły życiowej, czyli takiej energii, która sprawia, że wszyscy istniejemy. Wierzyli bowiem, że gdy odnajdzie się tę energię, można będzie przy jej pomocy przedłużać życie, czego finalnym efektem będzie osiągnięcie nieśmiertelności fizycznej. Taoiści nazywali ją energią chi i posiadali specyficzne ćwiczenia służące jej gromadzeniu. Znamy je dzisiaj pod nazwą tai chi. Z kolei, w Indiach nazywano ją energią kundalini, którą wyobrażano sobie pod postacią węża spoczywającego u podstawy kręgosłupa. Wierzono, że kiedy pobudzi się tego węża i skieruje go w górę kręgosłupa, można będzie osiągać wyższe stopnie duchowego wglądu, a przy okazji dłużej żyć.
Zawsze, gdy normalny tok wydarzeń społecznych przerywają bunty i rewolucje, pojawiają się teorie mówiące o wielkim światowym spisku mającym na celu ustanowienie nowego ładu. Autorzy tych teorii zwykle nie potrafią przedstawić faktów, które by objaśniały, kto za tymi spiskami stoi. Nie przeszkadza im to gromkim głosem twierdzić, że za wszystko odpowiedzialna jest masoneria. Mason przedstawiany jest jako potajemny spiskowiec, który panoszy się wszędzie w świecie polityki i biznesu, choć nikt go nie może nakryć. Najprostsza obiegowa definicja masona brzmi: “Mason to ten, kto nie przyznaje się do bycia masonem”. I jak tu udowodnić, że nie jest się wielbłądem?
Londyn pokrywa mgła. Na Snowhill jest szaro i brudno. W jednej z kamiennic tej plebejskiej dzielnicy skrzypią schody. Słychać szelest karaluchów i piski mysz. Między nimi przedziera się na strych młody syn policjanta. W trwodze i podnieceniu puka do drzwi, a stukot obija się od spleśniałych desek po całym strychu. Po chwili oczekiwania otwiera mu starsza kobieta o szlachetnym wyrazie twarzy, który kontrastuje z przekrwionymi oczami. Jest bardzo stara i bardzo ponętna. Młodzieniec bez cienia wątpliwości przekracza próg i wchodzi w świat tajemnic poddasza. Wchodzi w panią Paterson i dowiaduje się od niej tajemnic czarownic.
Na początku było ciało. Gąszcz pragnień ukryty pod skórą. Ciało rosło, poznawało inne ciała, pragnęło. Dopiero potem, znacznie później, pojawiły się słowa. A słowa stworzyły własny świat, który wchłonął ciało. Tak rozpoczęła się his-storia.
Michel Foucault w “Historii Seksualności” zauważa, że u progu nowożytności nasilił się proces dyskursywizacji seksu. Seks rozmieniono na słowa, owinięto w hasła, które wyniesiono na sztandary. Nadano wymiar transcendentalny temu, co należało dotychczas do praktyki codziennego życia. Pragnienia cielesne zagarnęła sfera dyskursu. Nastąpiło od-cieleśnienie seksu. Ciało poddano społecznej manipulacji.
Jest koniec lat 30-tych XX wieku. Niemcy powoli toczą się ku wojnie, lecz w ciemnych zaułkach Berlina trwają przygotowania do niezwykłej wyprawy. Standanterfuhrer SS, Schafer, członek władz nazistowskiego Instytutu Studiów Nad Historią Ducha, wybiera się na poszukiwania tajemniczej krainy Agarta, o której mówi się, że istnieje gdzieś ukryta w połaciach śnieżnych Tybetu. Oczy Schafera chłodne grzeje wewnętrzny żar. Nie jedzie na spotkanie Wielkiego Białego Człowieka – Yeti. Nie, to inna historia. Ma odnaleźć zapiski tantrycznych rytuałów, które pozwalają wojownikowi po śmierci dostać się do rajskiej krainy Szambala. Zanim tam dotrze, odbędzie długą drogę, lecz gra jest warta świeczki. Bóg Wotan chce tego – tak mu powiedział Himmler.
Pewnego razu rabin Koan rzekł:
Poszukiwanie gorącej linii z Niebem w tym świecie pozorów stanowi wyprawę z góry skazaną na niepowodzenie. Poszukiwanie nie zepsutej instytucji, osoby ucieleśniającej dobro i prawdę, książki, nauk, miejsca, sposobu życia, który odpowie na wszelkie pytania jest ślepą uliczką, prowadzącą na manowce istnienia.
O wiele lepiej jest przyglądać się sobie, traktować każdą próbę życiową jako wyzwanie do zachowania spokoju. I postrzegać wszystkie ciekawe osoby, piękne miejsca i ekscytujące style życia jako drogowskazy mocy w nas zaklętej.
A wtedy nadejdzie taki dzień, gdy przestaniemy szukać świętego gruntu, ponieważ święty grunt znajduje się zawsze pod naszymi stopami, choć jawi się czym innym. Doszukujcie się prawdy w wierzchołkach drzew, a potkniecie się o korzenie wystające ze ścieżki.
Większość ludzi utożsamia anarchizm z rewolucyjną ideologią zmierzającą do uzdrowienia chorych stosunków społecznych poprzez obalenie instytucji państwa, a anarchię z chaosem, bezładem, terrorem i totalnym zamieszaniem. Nic bardziej prawdziwego i bardziej złudnego. I choć to paradoksalnie brzmi, jeśli przyrównamy rodzaj ludzki do wielkiego organizmu, anarchizm ma być rzekomo tym lekarstwem, które wprowadzi ład do jego zaburzonej struktury, w której jedne funkcje (bezpieczeństwo i kapitał) dominują i tłumią pozostałe (wolność i samorealizację). Ideologia ta, bo anarchizm posiada klasyczne cechy ideologii, zakłada że istnieje pewien precyzyjnie określony stan-struktura-równowaga, który należy zastąpić innym, bardziej doskonałym i pełnym. Są to fałszywe założenia, które bardzo mocno ugruntowują anarchizm w myśli i nauce oświeceniowej i czynią go nieadekwatnym w dzisiejszych czasach. Jeśli zaś przyjrzymy się współczesnej fizyce i psychologii, a więc naukom najbliżej związanym z materią i psyche, anarchia odpowiada chaosowi, który jest ruchem spontanicznie wyłaniających się porządków, zawsze dążącym do dynamicznej harmonii i nigdy nie przypadkowym. Już taki pierwszy rzut oka na anarchizm i anarchię nie może obyć się bez wrażenia, że mają się one tak do siebie jak kobiety z “Vogue” do kobiet rzeczywistych. Jedno jest postulatem i czczą gadaniną, drugie czystym doświadczeniem.
(fragment książki Psychologia kwantowa, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Okultura)
Gdybym miał wyrazić główną tezę tej książki innymi słowami, powiedziałbym, że niepewność, nieoznaczoność i relatywizm pojawiają się we współczesnej nauce z tej samej przyczyny, dla której występują we współczesnej logice, literaturze, filozofii, czy nawet teologii. Stało się tak, bowiem w naszym stuleciu ludzki układ nerwowy odkrył własne moce twórcze i ograniczenia.
Przyjrzyjmy się może teraz temu, co o tych misteriach sądzi dr Leary.
W celu zrozumienia przestrzeni neurologicznej dr Leary zakłada, że nasz system nerwowy potencjalnie składa się z ośmiu obwodów, „biegów”, czy też mini-mózgów. Zazwyczaj pierwsze cztery obwody znajdują się w lewej półkuli i są odpowiedzialne za nasze życie na Ziemi. Pozostałe cztery mają charakter „pozaziemski” i spoczywają w „uśpionej”, nieaktywnej, prawej półkuli. Są one odpowiedzialne za naszą dalszą ewolucję. W ten sposób można zrozumieć, dlaczego u przeciętnego człowieka prawa półkula jest nieaktywna i aktywizuje się dopiero po zażyciu psychedelików.
Kiedy w 1956 roku po raz pierwszy przeczytałem niepublikowany rękopis Nagiego lunchu, powiedziałem: „Ten człowiek jest największym powieściopisarzem od czasów Jamesa Joyce’a”. (Nadal jestem dumny, że byłem pierwszą osobą, która użyła tego porównania.) Samego Burroughsa poznałem dopiero w 1966 roku. Ku memu zdumieniu okazał się być osobą czarującą i normalną. Sądziłem że spotkam szalonego geniusza, tymczasem był to prozaiczny, prawie że akademicki geniusz. Oto jak przedstawia się jego opowieść na temat tajemnicy liczby 23
Polska to tygiel Europy. Rozgrzana minerałami ziemia, z której co i rusz wydostają się na powierzchnię skarby. To epicentrum alchemiczno-seksualnych eksperymentów dr. Johna Dee, kraina, w której odrodziła się Babalon.
To właśnie w Polsce enochiańskie anioły śpiewały swoje najsłodsze hymny, wieszcząc inną przyszłość. To właśnie tutaj spływały apokaliptyczne wizje zapowiadające schizmę w chrześcijaństwie nie potrafiącym zaakceptować faktu, że to kobieta jest ostatecznym rozwiązaniem i że seks to najważniejszy klucz do ukrytych mocy.
Prawdziwa alchemia nie zaczęła się tam, w odległej Kalifornii, na którą spogląda wzrok większości gapiów zainteresowanych historią tajemną. Nie rozpoczęła jej Operacja Babalon przeprowadzona przez specjalistę od paliw rakietowych, Jacka Parsonsa oraz przyszłego twórcę scjentologii, L. Rona Hubbarda. Jej kolebką była Europa. Nic więc dziwnego, że CZERWONA BOGINI w końcu ukazała się w Polsce, dopełniając kręgu tym magicznym aktem i rozpalając płomień pożogi. Najwyższy czas otworzyć swoje serca i rozłożyć nogi! Wytrząsnąć z Objawienia św. Jana szereg ukrytych znaczeń. Raz jeszcze podążyć za Aniołami do bitwy. Babalon szepce nam do uszu to, co już od dawna podejrzewaliśmy: żyjemy w nowych, odmiennych czasach!
Fragment książki Kerry W. Thornley Zenarchia.
W czasach, gdy mieszkałem na 77 Ulicy, nie pisałem dużo o zenarchii, rozmyślałem natomiast nad stworzeniem pisma noszącego tę nazwę. Coraz bardziej ograniczało mnie bycie redaktorem naczelnym w gazecie libertariańskiej, tym bardziej, że jej wydawca nie podzielał mojej fascynacji kontrkulturą. Tego lata wszystko zaczęło nie irytować.
Coraz trudniej przychodziło mi, mimo niesłabnącego entuzjazmu, bronienie kultury hippisowskiej, degenerującej się pod ciągłym ostrzałem ze strony policji i mass mediów. W spowitym smogiem Los Angeles życie stawało się nie do zniesienia. Camden Benares sparafrazował wtedy słynne powiedzenie Timothy’ego Leary’ego „podłącz się, dostrój się i odpadnij”, mówiąc: „uciekaj, odlatuj i spierdalaj”.
5 września ziemię pokryły liście o barwie niegdyś szlachetnej, teraz już tylko przypominającej zżółknięte zapiski, przerwane przekazy zapomnianej wiary. Leaves (“liście”) i believe (“wiara”)… Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, dlaczego te słowa są tak do siebie podobne i to nie tylko w języku angielskim, lecz również w niemieckim (Laub und Glaube) i francuskim (foi et feuillage). Czyż wiara równie szybko umiera, jak liście szeleszczące pod mymi stopami?… Przechadzam się pośród ciepłych barw jesieni udzielających schronienia złotu i śmierci, plonom i końcowi. Subtelny smutek w powietrzu. Dawno temu zakochałem się w jesieni, która przypomina mi o rodzimej pogańskiej ziemi, przemijaniu i celebracjach śmierci w imperium Pieśni Nibelungów. Jako żywo, przed swymi oczami widzę danse macabre liści.
- Wystawy (3)
- Muzyka (3)
- Nauka (2)
- Filmy (1)
- Koncerty (3)
- Książki Okultury (5)
- Recenzje (5)
- Psychodeliki (2)
- Teksty archiwalne (53)
- Wydarzenia (21)
- Teatr (2)
- Kultura i sztuka (14)
- Peter Brook
- Aleister Crowley
- Świątynia Słońca
- Michel Tabachnik
- Jacek Sieradzan
- Diamanda Galas
- Robert Anton Wilson
- Austin Osman Spare
- Thomas S. Szasz
- psychodeliki
- Beyond Psychedelics
- okultyzm
- Andrzej Urbanowicz
- Piastowska 1
- Oneiron
- wystawy
- Hermaion
- wolnomularstwo
- Thomas Ligotti
- Urszula Broll
- Stanislav Grof
- Transwizje
- Ari Folman
- Peter Grey
- ekologia
- Tadeusz Baranowski
- Voices of the Cosmos
- Leonor Fini
- James Low
- buddyzm
- dzogczen
- Joanna Harcourt-Smith
- Dariusz Misiuna
- Anarchizm
- Pascal Beverly Randolph
- Ordo Templi Orientis
- magia chaosu
- Timothy Leary
- Genesis P-Orridge
- promocja
- jubileusz
- nowe książki
- muzyka
- Joanna John
- GaapKvlt
- Benicewicz
- TER
- Paweł Romańczuk
- Frett
- Wisielec
- Andrzej Załęski
- Off
- Verbalizer
- Pastorał Razowiecki
- Mchy i porosty
- cetieu
- Grażyny
- Rapoon
- Rav Kosela
- Ab Intra
- Escape From Warsaw
- Audio Spirits
- 10th Floor, Sunset
- Artur Rumiński
- Mirt
- X-Navi:Et
- Rara
- Antonina Nowacka
- Hands Like Clouds
- Zenial
- Santa Marta & Karol Su/Ka
- Jørgen Knudsen
- Perpetual Motion Food
- MIchał Stępień
- Tomasz Stawiszyński
- Zbigniew Łagosz
- Krzysztof Azarewicz
- Olga Drenda
- Gunia
- Weird
- horror
- literatura